Xabi Alonso i inni. Gwiazdy baskijskiej piłki. Na meczach Athletiku Bilbao wreszcie czujesz, co znaczy miłość wiernego narodu do własnej, niepowtarzalnej drużyny. – Chcecie pieprzyć nasze dziewczyny? Wykluczone. Choć, oczywiście, są bardzo ładne, ale to my decydujemy, kto, gdzie i kiedy pieprzy dumne Baskijki – młody, zadziorny chłopak spotkany przypadkowo w jednym z barów niby żartuje, ale spod jego wysoko uniesionych brwi bije pewność słów, przekonanie o niezaprzeczalnej racji.
Piłkarskie miasto – Bilbao
Centrum baskijskiego Bilbao, na ulicach mnóstwo ludzi, mnóstwo słodkiego calimocho w ustach, mnóstwo biało-czerwonych pasów, chorągwi, szali zwisających wszędzie, wznoszących się wszędzie, przecinających percepcję gościa baskijskiego kraju wszędzie tam, gdzie istnieje ryzyko, że mógłby zapomnieć o tym, że znajduje się w sercu Kraju Basków.
Basque Country (Kraj Basków) to należący obecnie do Hiszpanii górzysto-zielony region na jej północy, opanowany przez baskijskich nacjonalistów walczących o prawo do samodzielności dumnego, góralskiego narodu. Mówiący swoim przedziwnym językiem euskadi Baskowie są dla reszty obywateli państwa równie egzotyczni, jak dla Polaków np. Kaszubi, z tym że w przeciwieństwie do Kaszubów zdarzało się im zakładać paraterrorystyczne organizacje (słynna ETA), podkładać bomby, likwidować w zamachach niewygodnych ludzi i generalnie odróżniać się w hiszpańskiej mozaice narodowościowej zdecydowanie mocno, a często krwawo.
Euskadi to wszystko, co nosi metkę „Bask”, wspomniane zaś już calimocho (w baskijskim „kalimotxo”) to charakterystyczny baskijski napój alkoholowy powstały na bazie czerwonego wina (przeważnie typu sangria) i coca-coli w proporcjach 1:1. Serwuje się go w szklanych kubkach z wieloma kostkami lodu, przed podaniem mocno wstrząsa, często dodaje likier jeżynowy lub sok z cytryny. – Jeszcze szklaneczkę? – pyta z przekąsem Pello, który jeszcze chwilę temu ostrzegał nas przed podrywaniem baskijskich dziewcząt, a teraz wyraźnie chce się zaprzyjaźnić. – Żartowałem z tymi dziewczynami. Możecie z nimi robić, co chcecie. Podeślę wam kilka fajnych koleżanek. Zobaczycie, są najlepsze w świecie – krzyczy seksistowskie teksty, podając rozlewające się z kubków, zimne calimocho. – Nie przyjechaliśmy tu po dziewczyny – protestujemy. Ale to na nic, po chwili stoją już koło nas koleżanki Pella, a temat – co oczywiste w Bilbao – zbacza natychmiast w kierunku futbolu i polityki.
– Nie jesteśmy terrorystami. Walczymy pokojowymi metodami. Czy jestem obwieszona granatami albo noszę karabin? – śmieje się Maialen (baskijska Magdalena) i po chwili obwieszcza: – Nigdzie indziej w świecie nie zobaczysz takiej dumy z bycia sobą. Musisz iść na mecz naszej drużyny. Athletic Bilbao to nasz symbol. Symbol trwania Basków, nasza reklamówka w świecie…
Aha, stąd te biało-czerwone pasy – barwy Athletiku. Stąd biało-czerwone chorągiewki, biało-czerwone gadżety, witryny, szaliki. Stąd to biało-czerwone wszystko, co ma się kojarzyć z największą dumą Basków – drużyną ze stołecznego Bilbao, wyjątkowym w skali światowej klubem, w którym mogą grać wyłącznie Baskowie, w którym swoje piłkarskie nogi mogą stawiać wyłącznie ci, którzy od urodzenia oddychają srogim powietrzem pobliskich gór, łowią ryby w baskijskiej zatoce między Hiszpanią a Francją, spoglądają w ośnieżone szczyty Pirenejów, gdzie po drugiej stronie mieszkają francuscy Baskowie. Równie dumni, równie swojscy, a jednak niewynoszący sprawy baskijskiego nacjonalizmu na tak emocjonalne sztandary, jak ich południowi bracia.
Historia klubu
Athletic Bilbao to legenda. Baskowie założyli go w 1898 r. Nieprzerwanie od 1928 r. gra w rozgrywkach założonej wówczas hiszpańskiej ligi Primera División, Jest jedynym klubem (oprócz słynnych Realu Madryt i FC Barcelona), który nigdy z tego zestawienia nie wypadł, i czwartą pod względem liczby zdobytych tytułów drużyną w Hiszpanii (więcej tytułów mają Real, Barca i madryckie Atlético). Słynna dewiza, której rządzący Athletikiem baskijscy działacze trzymają się od ponad stu lat z żelazną konsekwencją, brzmi: con cantera y afición, no hace falta importación, co znaczy: z wychowankami i lokalnym wsparciem nie potrzeba obcokrajowców.
A za obcokrajowców uważa się tu zarówno Hiszpanów z stołecznego Madrytu, jak i pobliskich Katalończyków z Barcelony (również mocno nacjonalistycznych), mieszkańców południowej Andaluzji i… resztę świata, bo w Bilbao zakazano grać talentom z Portugalii, Francji, krajów Afryki, Polski i jakiegokolwiek innego kraju. – Takie mamy zasady, rozumiesz? Gdyby nie one, stracilibyśmy swoją tożsamość. Owszem, piłka łączy różne kraje czy kontynenty, ale my tego nie potrzebujemy. Jesteśmy Baskami, gramy baskijską piłkę, przychodzą nas oglądać Baskowie. Czegóż chcieć więcej? – pytają nasi rozmówcy w hucznym od popołudniowej fiesty Bilbao.
Co ciekawe, najlepsi Baskowie, którzy dostąpią zaszczytu gry w Athletic Bilbao, mogą być później sprzedani do innych drużyn na kuli ziemskiej. Nigdy odwrotnie. Jako najlepsi zawodnicy w Kraju Basków mają rozsławiać dobre imię baskijskich górali na całym, rozkochanym w piłce nożnej świecie. To najlepsza reklamówka, oczywiście obok wyników stołecznego klubu, który w obecnym sezonie znowu gra porywającą piłkę, regularnie zajmując miejsca w pierwszej siódemce hiszpańskiej ekstraklasy. Drugi z baskijskich klubów – Real Sociedad z San Sebastian – nie ma aż takiej legendy jak Athletic, ale przez lata stosował podobną zasadę naboru młodych zawodników. Zarówno Athletic, jak i Real Soceidad wyłuskują najzdolniejszych juniorów z baskijskich regionów: Real z prowincji Guipuzkoa, a Athletic z Bizkai.
Kilka lat temu klub z San Sebastian postanowił skończyć z tym – zdaniem młodych właścicieli klubu – anachronicznym zwyczajem. Skończyło się wielką awanturą i oskarżeniami ze strony radykalnych Basków o szarganie tożsamości i zdradę narodowych interesów. Na szczęście tego typu kłótnie (jak i kłótnie między Bilbao a San Sebastian o to, który klub ma lepszych wychowanków) nie odbijają się szerokim echem w świecie. Znacznie mocniej fani światowego futbolu kojarzą grę baskijskich gwiazd, z których najjaśniej świeci obecnie talent Xabi Alonso, rozgrywającego Realu Madryt.
Xabiego zobaczymy na Euro 2012 na polskich boiskach. Podobnie jak innych baskijskich graczy i działaczy, którzy regularnie udzielają się w – na co dzień nielubianej – hiszpańskiej reprezentacji. Może nie będą wymachiwać czerwono-biało-zieloną flagą baskijską (tzw. ikkuriną) ani skandować separatystycznych haseł, z pewnością przywiozą ze sobą jednak cząstkę tej niezwykłej dumy, która uderza każdego, kto choć raz odwiedzi piękne Bilbao. Choćby tylko z wizytą w słynnym Muzeum Guggenheima. Jak twierdzą Baskowie „pokręconego jak baskijskie marzenia”…